Statcounter

środa, 25 maja 2011

kolejne sutaszowe wprawki

mam tylko 2 kolory sznureczków i czarne koraliki, bo tym dysponowała moja osiedlowa pasmanteria, ale poczyniłam już odpowiednie zamówienia i z wielką niecierpliwością czekam na przesyłki. Technika jest bardzo wciągająca, ale też bardzo dla mnie trudna.
Jestem raczej niecierpliwa, a sutasz wymaga dość starannego planowania. Nie nuży mnie żmudne nizanie koralików, ale na przemyślenie wzoru jakoś nie mam ochoty. Kombinuję z techniką i bawię się dobrze. Gorzej, jak będę chciała dojść do jakiegoś konkretnego efektu. Na razie wystarcza mi, że "coś" wychodzi.


Znowu się muszę usprawiedliwić, ale zdjęcia w pomieszczeniach nie wychodzą mi w ogóle. Następnym razem będę chyba fotografować na zewnątrz.







niedziela, 22 maja 2011

Helene Tran 3

Haft powolutku posuwa się do przodu. Staram się sięgać po niego codziennie, nawet jeśli mogę mu poświęcić tylko 15 minut. Ta strategia działa całkiem nieźle.



Muszę zrobic mały test i sprawdzić, jak metalizowana mulina reaguje na żelazko.
Materiał trzeba koniecznie wyprasować, a nie chciałabym, żeby tygodnie mojej pracy poszly na marne.

czwartek, 19 maja 2011

Sutasz

Mam za sobą pierwszą sutaszową wprawkę. Na zdjęciu nie wygląda może najlepiej, ale nie mogłam czekać do jutra, na porządne światło. Teraz próbuję jakoś przymocować do tego zapinkę, bo w założeniu ma to być broszka.

Wróciłam na ATS!

Wróciłam na ATS (American Tribal Style). Okazało się, że po długiej przerwie (dokładnie nie pamiętam, ale rocznej co najmniej)ciało pamięta o co chodzi. Zajęcia sprawiły mi tyle radości, że zastanawiam się, jak ja mogłam bez tego żyć.

Fat Chance Belly Dance NIMBY pt 1 Feb 20 2010


Fat Chance Belly Dance NIMBY pt 2 Feb 20 2010


O ATS pewnie jeszcze nie raz będę tu wspominać.

środa, 11 maja 2011

bibliotecznie

Czytając "Opactwo Northanger" Jane Austen, zawsze nabieram ochoty na "Tajemnice zamku Udolpho". Po przeczytaniu książki, natychmiast zapominam o tej zachciance.
Jednak dziś w bibliotece, Ann Radcliffe dosłownie sama wpadła mi w ręce, nie mogłam więc nie zabrać jej do domu. Przy okazji nawinął się też "Italczyk".
Do kompletu (pozwalają wypożyczyć tylko trzy sztuki) dorzucilam "Portret damy" Henry'ego Jamesa

Uwielbiam biblioteki. W szkole podstawowej spędzałam w nich długie godziny i znosiłam stosy książek do domu. Praca w bibliotece wydawała mi się wtedy szczytem szczęścia ludzkiego (podobnie jak bycie kowalem, czy listonoszem, ale o tym może kiedy indziej). Sentyment do bibliotek nie minął. Mam nawet swoje małe biblioteczne dziwactwo.
Co roku, od pierwszej klasy liceum (czyli od bardzo, bardzo dawna), w ciepłe, słoneczne lipcowe lub sierpniowe popołudnie odczuwam przymus udania sie do biblioteki po "Krainę chichów" Jonathana Carrolla. Żeby nie było zbyt normalnie, musi to być koniecznie Podgórska Biblioteka Publiczna, a dla dopełnienia ideału chwili, potrzebne jest przebycie Mostu Dębnickiego w celu podziwiania świetnych refleksów na wodzie. Inaczej się nie liczy. Sprawdziłam.
Książkę zaczynam już w drodze do domu i kończę jeszcze tego samego wieczora. Jestem wtedy szczęśliwa jak dziecko, czytam z wypiekami, mimo że znam już tekst na pamięć.
Jest to mój coroczny, letni rytuał. Zima z kolei nie jest zimą bez powtórki z "Władcy Pierścieni"

poniedziałek, 9 maja 2011

Helene Tran i miły początek tygodnia

nie nakrzyżykowałam się za bardzo przez weekend, ale dla podniesienia własnej motywacji prezentuję kolejny kroczek w zmaganiach z wzorem Helene:



Zgodnie z radą Rhianone haftowałam krótką niteczką. Jak będę miała okazję wypróbuję też wosk, o którym wspomniałaś, a przy następnym hafcie przetestuję na pewno inną nić.

Korzystając z pięknej pogody przespacerowałam się z aparatem. Uwielbiam przechadzki wśród zieleni.








A takie cuda pojawiły się u mnie w ogródku:



piątek, 6 maja 2011

Helene Tran

Bardzo podobają mi się jej wzory.
Lubię w nich właściwie wszystko. Kolorystykę, sposób w jaki przedstawione są kobiece sylwetki, proporcje. Mam ochotę wyhaftować każdy, jaki tylko znajdę.
Zaczęłam od "Pokazu mody" na zamówienie mojego taty.

W tym momencie obrazek wygląda tak:


Zdjęcie nie jest zachwycające, ale lepsze mi nie wyszło. Winę zrzucam na to, że w mieszkaniu ciemno.

Pracowało się z nim fantastycznie, dopóki nie doszłam do haftowanej metalizowaną muliną poręczy schodów. Nić się łamie i rwie, jakoś tak dziwnie rozwarstwia i rozłazi, rozcapierza, plącze i powstają na niej niezliczone ilości supełków.
Słowem robi co chce i mną rządzi.
Trochę przesadzam, ale jest trudniejsza w obsłudze niż mulina zwykła. Po kilkudziesięciu minutach szarpania się z nią odkładam robótkę na kilka tygodni, żeby odpocząć.
Czy problem z metalizowaną nicią jest pospolity, czy też mam się czuć szczególnie wyróżniona? A może po prostu złej baletnicy...
Może jest jakiś patent na jej poskromienie.

Tak czy inaczej projekt jest wart zachodu i na pewno go skończę. Podobno publiczna deklaracja zwiększa szansę odniesenia sukcesu.
Tatuś musi tylko uzbroić się w odrobinę cierpliwości.

czwartek, 5 maja 2011

wstyd mi

po prostu wstyd za to, że blog leży odłogiem. Tym bardziej, że czasem ktoś mnie odwiedzi, a nawet pozostawi komentarz. Kilka osób o tym miejscu pamięta, zagląda w okna, puka do drzwi i co? I zostaje na podwórzu, bo gospodyni gdzieś sobie poszła.
Głupio mi i jednocześnie bardzo miło. Dziękuję wszystkim, którzy tu trafili celowo lub przez przypadek.

Minęło tyle czasu od mojej ostatniej tu bytności. Wypadało by się czymś pochwalić, pokazać coś ciekawego. Coś, co powiedziało by: no, może jej tu nie było, ale popatrzcie tylko...
Niestety, nic takiego nie ma. Sen zimowy i letarg. Długi sen, bo maj mnie już dopadł.
Nawet w moim ogródku niewiele się dzieje, bo posadziłam w nim rośliny typowo letnie.
Pokazało się kilka narcyzów i jeden kwiat truskawki. Jesienią muszę naprawić ten błąd i zapewnić sobie za oknem wiosnę już od lutego.