Statcounter

niedziela, 28 lutego 2010

Złośliwość rzeczy martwych

Parę miesięcy temu zakochałam się w fimo. Oglądalam cuda, które można stworzyć z polimerowej glinki i swierdziłam, że ja też chcę spróbować. Zakupiłam glinkę, komplet narzędzi do cięcia i rzeźbienia, akrylowy wałek i kilka drobiazgów. Zabawa mi się spodobała, zapragnęłam więc małego elektrycznego piekarnika do wypiekania moich dzieł.
Zażyczyłam sobie takowy na Gwiazdkę. Niestety, tu nastąpiło rozczarowanie pierwsze.
Mój prezent dotarł dość poważnie uszkodzony. Nic to, żyło się trzydzieści lat bez piecyka do glinki, przeżyje się jeszcze parę tygodni. Po Świętach wysłałam reklamację do sklepu, akcje z wymianą trwały ponad miesiąc: czekanie na kuriera, przeciągająca się naprawa, pomylony adres wysyłki i nie pamiętam co jeszcze. Nic to. W końcu dostałam nowy piecyk. Przetestowałam go na kiełbaskach. Test wypadł pozytywnie. Do wypiekania glinki podchodziłam jak pies do jeża. Kiedy w końcu odważyłam się użyć piekarnika zgodnie z przeznaczeniem, poukładałam moje wyroby na ruszcie, uruchomiłam urządzenie i ..... huk, błysk, dym, grzmot. I ciemność, bo wywaliło korki.

I jak tu, nawet wbrew rozsądkowi, nie pomyśleć o zmowie mrocznych sił, które chcą mnie odwieść od nowego hobby? Czy może to tylko test siły mojej woli? :)

W tym momencie mój zapał osłabł. Mam co robić. Na drutach na przykład. Przynajmniej to nie grozi wysadzeniem mieszkania.

A od jutra szykuje mi się jeszcze jedno zajęcie. :)