Statcounter

niedziela, 31 października 2010

poniedziałek, 11 października 2010

Antares na swoim blogu A Pasar de Todo zaprosiła wszystkich chętnych do podzielenia się ze światem trzema najważniejszymi utworami.

wybierzcie 3 utwory, które są dla Was najważniejsze; takie, co to szarpią struny duszy, które budują Wasze wspomnienia... pozwólcie innym poznać te ważne z jakiegoś tam powodu dla Was dźwięki...
- wklejcie linka z YouTube, albo podajcie tytuł i wykonawcę i zachęćcie 3 osoby, żeby podzieliły się z innymi muzyką swojej duszy.


Jestem więc chętna do podzielenia się. ;)Nawet bardzo chętna. :)

Muzyka towarzyszy mi prawie bez przerwy. W domu cały czas coś gra. Nie wychodzę z domu bez słuchawek. W pracy na szczęście też nigdy nie musiałam z tej manii zrezygnować.
Uwielbiam kupować płyty, często w więcej niż jednym wydaniu. Obsesja.

Słucham wszystkiego, co mi się podoba. Nie ograniczam się do jednego wykonawcy czy gatunku. Słucham skórą. Jeśli coś mnie zachwyca, czuję dreszcze i mrowienie na karku. :D Tak odróżniam to, co tylko ładne od tego, co przenika na wskroś.

Zdecydowany numer 1: Tiamat - Whatever That Hurts z albumu Wildhoney



To miłość od pierwszego odsłuchu.

Numer 2: Tori Amos - Precious Things z Little Earthquakes



Nie poszłam przez nią na egzamin z entomologii. To był bodaj jedyny raz, kiedy moje poczucie obowiązku poległo na całej linii. Coś mnie w tym utworze tak poruszyło, że nie byłam w stanie oderwać się od głośników, a że nie miałam akurat żadnego przenośnego odtwarzacza, musiałam, naprawdę musiałam, zostać w domu.

Numer 3: Dead Can Dance - Cantara z Within the Realm of a Dying Sun




Jeśli ktoś ma ochotę na podzielenie się własną listą przebojów - zapraszam. :)

sobota, 2 października 2010

Skończyłam :)



Teraz jeszcze muszę wymyślić sposób wyeksponowania obrazka w domu. :)

piątek, 1 października 2010

Mitenki

Robić na drutach uczyłam się bardzo, bardzo dawno temu od babci. Nigdy nie mialam do nich zacięcia i skończyłam na jednym szaliku. Właściwie to nawet ten szalik pozostał niekompletny, bo nie załapałam, jak zakończyć robótkę. Zarzuciłam zabawę na prawie 20 lat.
Dopiero niedawno odkryłam na blogach, w książkach i gazetach, jakie cuda można dzięki nim wyprodukować i zabrałam sie do pracy.
Co ciekawe, porównując moją technikę z różnymi poradnikami, wychodzi na to, że nic nie potrafię i wszystko robię źle. A jednak coś mi wyszło. :)
Zrobiłam sobie mitenki wg opisu jaki zanalazłam u Antoniny. Ułatwiłam sobie sprawę i zrezygnowałam z tasiemki.
Nie są idealne, ale jestem na tyle zadowolona, że nie wstydzę się w nich wyjść z domu.
Jakość zdjęcia fatalna, wiem. Choć może to i lepiej, bo niedociągnięcia tak nie rażą. :) Muszę się jednak pochwalić.