Statcounter

niedziela, 14 listopada 2010

Mahmoud Farshchian

Jego obrazy odkryłam zupełnie przypadkiem ponad rok temu. Mam je zachomikowane na dysku i czasem odczuwam nieodpartą potrzebę zajrzenia do nich. I wtedy przepadam na całe godziny. Wciąż od nowa odkrywam bogactwo kolorów, szczegółów, treści.






niedziela, 31 października 2010

poniedziałek, 11 października 2010

Antares na swoim blogu A Pasar de Todo zaprosiła wszystkich chętnych do podzielenia się ze światem trzema najważniejszymi utworami.

wybierzcie 3 utwory, które są dla Was najważniejsze; takie, co to szarpią struny duszy, które budują Wasze wspomnienia... pozwólcie innym poznać te ważne z jakiegoś tam powodu dla Was dźwięki...
- wklejcie linka z YouTube, albo podajcie tytuł i wykonawcę i zachęćcie 3 osoby, żeby podzieliły się z innymi muzyką swojej duszy.


Jestem więc chętna do podzielenia się. ;)Nawet bardzo chętna. :)

Muzyka towarzyszy mi prawie bez przerwy. W domu cały czas coś gra. Nie wychodzę z domu bez słuchawek. W pracy na szczęście też nigdy nie musiałam z tej manii zrezygnować.
Uwielbiam kupować płyty, często w więcej niż jednym wydaniu. Obsesja.

Słucham wszystkiego, co mi się podoba. Nie ograniczam się do jednego wykonawcy czy gatunku. Słucham skórą. Jeśli coś mnie zachwyca, czuję dreszcze i mrowienie na karku. :D Tak odróżniam to, co tylko ładne od tego, co przenika na wskroś.

Zdecydowany numer 1: Tiamat - Whatever That Hurts z albumu Wildhoney



To miłość od pierwszego odsłuchu.

Numer 2: Tori Amos - Precious Things z Little Earthquakes



Nie poszłam przez nią na egzamin z entomologii. To był bodaj jedyny raz, kiedy moje poczucie obowiązku poległo na całej linii. Coś mnie w tym utworze tak poruszyło, że nie byłam w stanie oderwać się od głośników, a że nie miałam akurat żadnego przenośnego odtwarzacza, musiałam, naprawdę musiałam, zostać w domu.

Numer 3: Dead Can Dance - Cantara z Within the Realm of a Dying Sun




Jeśli ktoś ma ochotę na podzielenie się własną listą przebojów - zapraszam. :)

sobota, 2 października 2010

Skończyłam :)



Teraz jeszcze muszę wymyślić sposób wyeksponowania obrazka w domu. :)

piątek, 1 października 2010

Mitenki

Robić na drutach uczyłam się bardzo, bardzo dawno temu od babci. Nigdy nie mialam do nich zacięcia i skończyłam na jednym szaliku. Właściwie to nawet ten szalik pozostał niekompletny, bo nie załapałam, jak zakończyć robótkę. Zarzuciłam zabawę na prawie 20 lat.
Dopiero niedawno odkryłam na blogach, w książkach i gazetach, jakie cuda można dzięki nim wyprodukować i zabrałam sie do pracy.
Co ciekawe, porównując moją technikę z różnymi poradnikami, wychodzi na to, że nic nie potrafię i wszystko robię źle. A jednak coś mi wyszło. :)
Zrobiłam sobie mitenki wg opisu jaki zanalazłam u Antoniny. Ułatwiłam sobie sprawę i zrezygnowałam z tasiemki.
Nie są idealne, ale jestem na tyle zadowolona, że nie wstydzę się w nich wyjść z domu.
Jakość zdjęcia fatalna, wiem. Choć może to i lepiej, bo niedociągnięcia tak nie rażą. :) Muszę się jednak pochwalić.

poniedziałek, 27 września 2010

When Witches Go Riding...

Zaczęłam haftować w ubiegłym roku i nie skończyłam na czas.
Odnalazłam niedawno i dłubię sobie powoli. Tym razem są szanse.





wtorek, 20 lipca 2010

Wreszcie

coś się dzieje w moim ogródku.
Pomalutku urządzam mój kawałek zieleni. Zaczęłam na szczęście przed falą upałów i moje kochane zielska zdążyły się przyjąć na nowym miejscu. Przetrwały i nadal cieszą oko. Mam nadzieję, że z następnym wzrostem temperatury też sobie poradzą. Oczywiście będę im z całych sił w tym pomagać.

Nasz taras wychodzi na południe. Na szczęście ocieniony jest w dużej części balkonem sąsiadów. Przed tarasem mamy kawałek trawnika. Tu już jest patelnia. Ostróżki i kocimiętki są pod moją stałą obserwacją. Wystarcza im podlewanie raz dziennie. Bardzo rzadko trzeba im ruszyć z pomocą.

W ramach eksperymentu kupiłam rozwar wielkokwiatowy (Platycodon grandiflorus).
Na razie stoi sobie w osłonce na tarasowym stoliku, ale jesienią mam zamiar przesadzić go na rabatkę. Jest piękny. Kwitnie nieprzerwanie już trzeci tydzień. Pojedynczy kwiat utrzymuje się krótko, koło jednej doby, ale pąków jest mnóstwo.



Pączki same w sobie są śliczne.



W bardziej ocienionej części ogródka zamieszkała hortensja w moim ulubionym kolorze.




Ona niestety jest skazana na doniczkę, bo nie moge jej przesadzić do gruntu. Pod 30 centymetrową warstwą ziemi znajduje się garaż. Wolę nie ryzykować sadzenia krzewów i drzewek w tak płytkiej glebie.

Dzwonki karpackie (Campanula carpatica) czekają na wysadzenie. W podobnej sytuacji jest lawenda i żurawki. Kupiłam je, bo bardzo je lubię. Czekam na remont tarasu z zakładaniem nowych rabatek. Obawiam się, że ekipa nie będzie uważała na rośliny.



Moją zdecydowaną faworytą jest naparstnica. Zawsze chciałam, by rosła w moim ogrodzie. Ta nie kwitnie tak obficie jak powinna. Jest posadzona w zbyt dużym cieniu, ale na razie musi sobie radzić.


sobota, 26 czerwca 2010

wtorek, 8 czerwca 2010

Ajde Jano

Muszę się podzielić, bo pęknę. :)

Słuchając Radia Celtic w Mieście Muzyki, natrafiłam na piosenkę Ajde Jano w wykonaniu Talithy MacKenzie. Spodobała mi się bardzo, nie mogę jej wyrzucić z głowy od kilku dni.



A tu Nigel Kennedy



Pomijam tu wszystkie polityczno - historyczne zaszłości. (Wystarczy poczytać komentarze na YT). Dla mnie to po prostu piękna piosenka, do tego z tribalowym potencjałem. Och, jaka cudna choreografia dla duetu mi się wymyśliła. ;)

A skoro juz mnie do tańca przygnało, to może jeszcze coś takiego:



Tańczy Shabanu.

A tu śpiewa Natacha Atlas:



I tak, przy okazji jednej piosenki mogę się przyznać do części moich muzycznych i tanecznych fascynacji. ;)

poniedziałek, 31 maja 2010

Luna

Zakochałam się w tym wzorze dawno temu. Haftowanie idzie jak po grudzie. Czasem zastanawiam się, czy praca nad nim w ogóle ma sens, bo najprawdopodobniej skończę go dopiero koło 90 - tki.
Odłożyłam haft na kilka miesięcy. Zaczęło mi go jednak bardzo brakować. Pomyślałam sobie, że samo wyszywanie bardzo mi się podoba. Wcale nie musze kończyć. ;)

Zaczęłam w 2005 roku.

Dokumentacja fotograficzna nie jest kompletna.

Dzisiaj wygląda tak.



Cieszy mnie każdy postawiony krzyżyk. Może dla własnej satysfakcji i podtrzymywania motywacji co kilka tygodni będę wstawiać tu zdjęcie.

poniedziałek, 10 maja 2010

Drożdżówki

Nie przepadam za gotowaniem. Przygotowywanie obiadu z dwóch dań to dla mnie mordęga, poświęcenie, najwyższy wymiar kary i strata czasu. Zwłaszcza, że taki obiad zjada się szybko, niezależnie od wkładu pracy. W kuchni cierpię. Umiem przyrządzić zaledwie kilka potraw. Najważniejszym kryterium, jakie musi spełnić przepis, by zostać włączonym do mojej książki kucharskiej, jest czas przygotowywania. Jestem w stanie wykrzesać z siebie tylko 30 minut cierpliwości.

Podobnie jest z pieczeniem. Składniki do miski, zmiksować, potem wylać na blachę, wrzucić w piekarnik. Koniec zabawy. I postarać się jak najmniej upaprać kuchnię.

Czasem moja niechęć do kucharzenia przegrywa z miłością do jedzenia.
Ostatnio zapragnęłam czegoś z ciastem drożdżowym. Na spotkanie moim zachciankom wyszła Pracownia Wypieków proponując drożdżówki z serem. Przepis trochę ostudził mój zapał, ponieważ wymienia więcej niż 3 składniki. Zawzięłam się jednak i mimo, że nigdy nie odniosłam sukcesów tu, gdzie w grę wchodziły drożdże, postanowiłam spróbować. Efekt mnie samą zaskoczył. Przepis logiczny i prosty. Zaczyn wyrósł, ciasto wyrosło, bułeczki wyszły przepyszne. Smakowały nie tylko mnie. ;)
Polecam i dopisuję do mojej skromniutkiej kolekcji, mimo że ich przygotowanie zajmuje więcej niż pół godziny. Na szczeście ciasto rośnie samo.

piątek, 30 kwietnia 2010

Odnotowuję

Odnotowuję swoje kolejne urodziny (30). Cieszę się, że obchodzę je wiosną. O tej porze już wiem, że wszystkie moje Noworoczne Postanowienia diabli wzięli i mam drugą szansę na ich odnowienie w bardziej motywujących okolicznościach przyrody.

Postanawiam więc

- zaglądać tu częściej,

- napisać w końcu na tematy, które mi od roku chodzą po głowie,

- doprowadzić ogródek do takiego stanu, że nie będę się wstydziła przyznać sąsiadom, patrząc im prosto w oczy, do swojego zawodu (jestem ogrodnikiem i projektantem zieleni),

- nie zapisywać się kolejny raz na zajęcia dla początkujących z tańca brzucha i ATS. To żadna frajda brylować wśród nowicjuszy. Zamiast tego wezmę się za siebie, poćwiczę porządnie w domu i po wakacjach będę szturmować średniozaawansowanych (co najmniej).

- mniej myśleć, więcej robić.

I o czym innym teraz. :)

Belcia mieszka z nami już dwa miesiące. To najcudowniejsze stworzenie z jakim miałam styczność kiedykolwiek. Rośnie tak, jak powinna. Od przyjazdu do nas przybyło jej ponad pół kilograma. Wydaje się być zadowolonym z życia kotem.






czwartek, 29 kwietnia 2010

Spacer

Zawekowałam się na ostatnich kilka miesięcy w domu, wychodząc z niego właściwie tylko wtedy, gdy wymagała tego ode mnie praca (czyli gdzieś tak 2 razy w miesiącu). Na co dzień praca wymaga raczej siedzenia na miejscu.
Dziś jednak zebrałam się w sobie, poszłam na spacer do pobliskiego parku i z przerażeniem stwierdziłam, że prawie przegapiłam wiosnę.
Zeby wiosna mi tak szybko nie uciekła, a na blogu nie straszyły jesienne obrazy (wygląda na to, że zimę też przespałam), wrzucam kilka dzisiejszych zdjęć:








wtorek, 2 marca 2010

Zamieszkał u mnie Kot!!!

Przyjechała w niedzielę i już jestem absolutnie zakochana. Tzn. zakochana jestem odkąd zobaczyłam ją kilka miesięcy temu na zdjęciu. Teraz to już euforia.
Jest wesoła, lubi się bawić, włazić na kolana, mruczeć, jeść, biegać za piłeczkami, spać na klawiaturze, spać w ogóle, gryźć długopisy, kłaść się pod lampą.
Mam nadzieję, że będzie jej u nas dobrze.

niedziela, 28 lutego 2010

Złośliwość rzeczy martwych

Parę miesięcy temu zakochałam się w fimo. Oglądalam cuda, które można stworzyć z polimerowej glinki i swierdziłam, że ja też chcę spróbować. Zakupiłam glinkę, komplet narzędzi do cięcia i rzeźbienia, akrylowy wałek i kilka drobiazgów. Zabawa mi się spodobała, zapragnęłam więc małego elektrycznego piekarnika do wypiekania moich dzieł.
Zażyczyłam sobie takowy na Gwiazdkę. Niestety, tu nastąpiło rozczarowanie pierwsze.
Mój prezent dotarł dość poważnie uszkodzony. Nic to, żyło się trzydzieści lat bez piecyka do glinki, przeżyje się jeszcze parę tygodni. Po Świętach wysłałam reklamację do sklepu, akcje z wymianą trwały ponad miesiąc: czekanie na kuriera, przeciągająca się naprawa, pomylony adres wysyłki i nie pamiętam co jeszcze. Nic to. W końcu dostałam nowy piecyk. Przetestowałam go na kiełbaskach. Test wypadł pozytywnie. Do wypiekania glinki podchodziłam jak pies do jeża. Kiedy w końcu odważyłam się użyć piekarnika zgodnie z przeznaczeniem, poukładałam moje wyroby na ruszcie, uruchomiłam urządzenie i ..... huk, błysk, dym, grzmot. I ciemność, bo wywaliło korki.

I jak tu, nawet wbrew rozsądkowi, nie pomyśleć o zmowie mrocznych sił, które chcą mnie odwieść od nowego hobby? Czy może to tylko test siły mojej woli? :)

W tym momencie mój zapał osłabł. Mam co robić. Na drutach na przykład. Przynajmniej to nie grozi wysadzeniem mieszkania.

A od jutra szykuje mi się jeszcze jedno zajęcie. :)

czwartek, 21 stycznia 2010

Poczułam się zmotywowana...

do zamieszczenia kolejnej notki. Pochwalę się Damą w Kapeluszu, która od świąt wisi na honorowym miejscu w pokoju mojej mamy.:)
Niestety, mimo kilku prób nie udało mi się zrobić porządnego zdjęcia. Kolory są nieco przekłamane.






Troszkę zmieniłam oryginalny projekt. Po przyszyciu kilkunastu koralików na sukience stwierdziłam, że jest ich tam za dużo i bardzo śmiecą, więc odprułam. Pozbawiłam suknię również niektórych backstitchy, bo wyglądała na pocerowaną. :)

Wyszywanie kapelusza było drogą przez mękę. Po trzech godzinach siedzenia nad instrukcją, miętolenia wstążeczki na kształt róży, która za nic różą stać się nie chciała, byłam bliska płaczu.
Zrezygnowana odłożyłam schemat i zrobiłam kwiatuszki po swojemu.