Statcounter

środa, 27 lipca 2011

takie tam...



Do Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie (mnie dyplom przyznała jeszcze Akademia Rolnicza) mam stosunek bardzo ciepły. Czasem sentymentalny i z roku na rok coraz bardziej za uczelnią tęsknię. Chyba czas, żeby zafundować sobie kolejne studia podyplomowe.
Czasem żałuję, że nie od razu doceniłam kierunek, który studiowałam - ogrodnictwo. Był dla mnie z początku tylko przechowalnią i odraczał podjęcie bardziej poważnych życiowych decyzji.

4 lata temu tutaj pisałam tak (trochę pretensjonalne i napuszone, wiem ;)):

refleksje przy podlewaniu
Po kilku miesiącach przerwy znowu pracuję w zawodzie. Od dwóch tygodni żyję w stanie permanentnego zdumienia. Jestem zafascynowana bogactwem natury, mnogością form ogrodowego życia. Barwy, kształty, geometryczne cuda. Obfitość, przepych i piękno. Tym otaczam się przez 24 godziny w tygodniu. Kocham miejsce, w którym pracuję. Kocham swój zawód. Poznawanie świata roślin to moje zadanie na całe życie. Nie doceniałam tego w czasie studiów. Nie umiałam dostrzec tego czaru, który teraz tak silnie mnie oplata. Uprawiam najpiękniejszy zawód na świecie.
Jestem ogrodnikiem.


i tak:

Praca w ogrodzie to szkoła życia. Naprawdę. Uczy cierpliwości, pokazuje, że na wszystko jest odpowiedni czas, a wielu rzeczy przyspieszyć się nie da. Żmudne, wielogodzinne powtarzanie danej czynności (pikowanie, cięcie sadzonek) wymaga koncentracji i dokładności, precyzji w każdym ruchu. Ogród uczy, że czasem trzeba coś poświęcić, aby otrzymać coś w zamian.
Czasem trzeba coś zabić, by mogło żyć coś.
Uczy pokory, każe zgiąć kolana i pochylić głowę. Ogrodnik wie, że nawet wielki wysiłek może pójść na marne. W ogrodzie docenia się wartość swojej i cudzej pracy. Odpowiedzialność i przewidywanie są często kluczem do sukcesu. Można się popłakać patrząc, co zrobiła falanga ślimaków z niezabezpieczonymi w porę siewkami, a eksperymentu powtórzyć się już nie da. Trzeba umieć przyjmować porażki i wyciągać wnioski.
Każdy dzień to okazja do nauki, żeby naginać zasady, trzeba je najpierw poznać.
Bywa, że trzeba w sobie coś przełamać, dotknąć dżdżownicy, zbierać ślimaki, wytrzymać łaskotanie pajęczych nóżek na karku.
To także źródło radości. Gdy krople rosy na kostrzewach lśnią jak rozsypane klejnoty, gdy z konewki wylewa się tęcza, gdy z włosów sypie się torf, a skóra pachnie trawą, czy można chcieć więcej?


I dalej tak myślę, mimo że od dwóch lat mam bardzo biurkową pracę z ogrodnictwem zupełnie nie związaną. We wrześniu część moich fascynacji odżyje. Będę się znów realizować jako florystka i ogrodnik. Może nie na taką skalę i w odwrotnych proporcjach niż w OB, ale od kilku miesięcy myśl o powrocie do zawodu wywołuje we mnie poczucie ekscytacji. Trochę się też tego boję. Nawet bardziej niż trochę.
Z mojej obecnej pracy nie rezygnuję, zmieniam tylko zakres i warunki. Kiedyś już jednak ciągnęłam dwie posady i jakoś szło, więc może teraz też dam radę. Trzeba się tylko porządnie zorganizować.
Problemem jest też moje lenistwo. Przyzwyczaiłam się do komfortu pracy w domu. Do tego, że nie tracę czasu na dojazdy, mogę wstawać pół godziny przed rozpoczęciem pracy, sama sobie organizuję plan działania.
Teraz czeka mnie wczesne wstawanie, czasem praca w weekendy, konieczność podporządkowania się wymogom klientów. Będę mieć zdecydowanie mniej czasu dla siebie i na moje hobby.
Plusów jest jednak znacznie więcej.

1 komentarz: